przez Jonah » Pt lis 03, 2017 12:54
Niektórzy wskazują tutaj na to, że M. Luter dowartościował codzienne obowiązki człowieka kosztem życia kontemplacyjnego. Ale przecież nie chodziło mu o polityczne zaangażowanie. Od tego był daleki. Dzisiejsi liberalni luteranie jakby znoszą Lutrowy podział na "dwa królestwa". Nie tylko etyka autonomiczna Kanta ma dla nich znaczenie, ale atak na transcendencję (Niebo), jaki przeprowadzili antychrześcijańscy filozofowie: S. Freud, F. Nietzsche i K. Marks. Za redukcją transcendencji idzie uwiąd duchowości. A kiedy zamiera duchowość pojawia się swoista wiara polityczna, czyli przekonanie, że naprawa życia ludzkiego dokonuje się nie mocą Ducha Św., ale środkami politycznymi. Za ten uwiąd duchowości w dużym stopniu odpowiada teologia liberalna. Pozwolę sobie wkleić większy fragment:
Kiedy spogląda się na rozwój teologii liberalnej można wyśledzić linię prowadzącą od Albrechta Ritschla, który redukował przesłanie Ewangelii do moralnego imperatywu przeciwstawiania się niesprawiedliwości społecznej i ustanowienia królestwa uniwersalnego braterstwa, poprzez progresywistę Waltera Rauschenbuscha, dla którego Ewangelia stała się narzędziem rozwiązywania problemów ekonomicznych i ustanowienia nowego porządku socjalnego, do różnych teologii emancypacyjnych, inspirowanych marksizmem, feminizmem i queer. Nie tylko więc „marksizm stanowi ostateczny produkt rozpadu jednej z gałęzi niemieckiego liberalnego protestantyzmu” (Voegelin, 382), ale też wszelkie wyzwoleńcze ideologie stanowią alkahest do rozkładania chrześcijańskiego kerygmatu wewnątrz retort liberalnych i emancypacyjnych teologii. W efekcie zamiast pełnej mocy Ewangelii o odpuszczeniu grzechów i przezwyciężeniu śmierci przez wiarę w zbawcze dzieło Jezusa Chrystusa otrzymujemy miałką doktrynę zredukowaną do kilku pouczeń moralnych i postulatów społecznych, których sens dodatkowo zniekształcony jest przez umieszczenie ich w kontekście świeckich filozofii i ideologii.
Widać wówczas, że inspirowane feministyczno-gejowską ideologią żądania wykreślenia z katalogu grzechów występków seksualnych i inkluzji do Kościołów osób o skłonnościach LGBTQ nie pojawiły się w teologicznej próżni. Właśnie sprzyjający klimat stworzyła transformacja rozumienia zbawienia w teologii liberalnej, która przyjęła za swój gest XVIII-wiecznych lumierystów i ich następców, którzy „usprawiedliwiali” człowieka poprzez uznanie „nieładu wynikającego z namiętności” za „normalny porządek ludzkiej duszy” (Voegelin, 103) i projekcję zła na określoną jako represyjną kulturę oraz postrzegane jako opresyjne społeczne instytucje. Punktem wyjścia dla określenia dobra i zła nie było już, jak w Biblii, u Ojców Kościoła i Reformatorów - bo nie jest przypadkiem, że oba Lutrowe Katechizmy zaczynają się wykładem Dekalogu - Prawo będące wyrazem Bożej woli, co do tego, jak powinien postępować człowiek, ale gnostyckie doświadczenie subiektywnego zniewolenia „zbawionej z natury”, więc bezgrzesznej, jaźni. Dlatego wszelkie zło identyfikowano jako pochodzącą z zewnętrzności opresję lub represję. I wbrew przestrodze zawartej w słowach Jezusa, iż zło rodzi się we wnętrzu człowieka (Mk 7: 21-23), zaczęto redefiniować pojęcie grzechu poprzez poszukiwanie jego źródeł w instytucjach społeczno-politycznych i strukturach ekonomicznych, wskutek czego niektórym Ewangelia o Chrystusie-Zbawicielu zaczęła błędnie kojarzyć się głównie z wyzwoleniem społeczno-ekonomicznym, do którego w latach 60-tych dołączyła emancypacja moralna i kulturowo-obyczajową. Wówczas to także ruch feministyczny wszedł w nową fazę, którą cechuje już nie dążenie do równouprawnienie kobiet, ale kulturowa wojna o ustanowienie matriarchatu. Za zbawionego mógł już uważać się ten, który wszedł do utopijnego królestwa, gdzie panują multikulturalizm, matriarchalny egalitaryzm i represywna tolerancja. [Bachofen, Mead]. W owym raju, w którym sakralizuje się seks, znosi małżeństwo i rodzinę, infantylizuje mężczyzn i oddaje kobiecie władzę nad życiem (poczętym), miałby żyć „szczęśliwy dzikus”. Jak w antropologicznym micie, wykreowanym przez Margaret Mead, jego głównym zajęciem byłoby beztroskie kopulowanie, którego spontaniczności nie ograniczają ani represyjne tabu, jakich źródłem miałaby być moralność chrześcijańska z jej ideą grzechu pierworodnego, ani kulturowe przesądy w rodzaju monogamicznego małżeństwa. W tej perspektywie można było już wykreować „dobrego” queera, którego „złe” społeczeństwo skazuje na tortury, narzucając mu heteronormatywne więzy.
W tymże nowym „królestwie” politycznej poprawności nie wymaga się, by w cokolwiek konkretnego wierzyć, poza mglistymi dogmatami świeckiego humanizmu. Jego rzecznicy przyswoili sobie bowiem jedną z fundamentalnych zasad relatywistycznego i indyferentnego społeczeństwa, gdzie, mówiąc słowami Richarda M. Weavera, „nie jest ważne w co człowiek wierzy, dopóki nie bierze on swojej wiary poważnie” (Weaver, 1996: 30). Budowany na jego wzór Kościół nie jest już wspólnotą ludzi zbawionych w Chrystusie, ale polityczną agendą oraz społeczną alternatywą na podobieństwo czegoś pomiędzy utopijną komuną, gdzie permisywna swoboda ściera się z wymuszoną równością, a psychoterapeutyczną grupą wsparcia, gdzie eliminuje się tradycyjne bariery moralne, deformując sumienia. Na zewnątrz tego kolektywu, który ma zbawiać ludzką mocą, czai się wszelkie zło, najczęściej identyfikowane z tym, co ideologia lewicowa uznaje za ekonomiczne, społeczne i kulturowe struktury dominacji i opresji. Trudno zatem dziwić się konstatacji filozofa, Anthony’ego Quintona: „Dzisiaj kościół, tam, gdzie jest politycznie aktywny, zdominowany jest przez lewicową kontestację” (Quinton, 340).
Dlatego dziś każdy Kościół, który nie głosi podobnego przesłania socjalnego i politycznego, a zamiast tego kładzie nacisk na wewnętrzny charakter grzechu i wymagającą „zaparcia się samego siebie”, osobistą moralność, będzie z lewicowo-emancypacyjnej perspektywy uznany za hipokrytę, siewcę „nienawiści”, przeciwnika „Królestwa Bożego” na ziemi, poplecznika hamujących postęp autorytarnych i represyjnych sił. Gdy zgodnie z wywodzącym się z ateistycznych filozofii projektem zaczęto redukować teologię do antropologii i socjologii, zbawienie pojęto jako czysto humanistyczną miłość do abstrakcyjnego człowieka (L. Feuerbach), którego duchowa istota została zastąpiona napędzaną namiętnościami machiną i rozproszona w czystej zewnętrzności jako „społecznie skonstruowana” (co zapoczątkowali lumieryści a kontynuowane jest w mniej lub bardziej „naukowych” utopiach społecznych do dziś), w miejsce chrześcijańskiego kerygmatu zaczęła wchodzić polityczna i prawna przemoc, propaganda i psychomanipulacja, jakie w rewolucyjnych ruchach stają się narzędziem przekształcania rodzaju ludzkiego na obraz i podobieństwo idei wykoncypowanych przez intelektualistów.