przez Jonah » Pt lip 01, 2016 13:13
Co do "polityczności". Trzeba pamiętać, że żyjemy w czasach, które niekiedy określa się mianem "postpolitycznych". Ale to w istocie mistyfikacja. Lewica dążyła do upolitycznienia wszystkiego, w tym kwestii płci. Dziś polityka lubi chadzać w masce, zwłaszcza masce etyki. I tak np. aborcję przedstawia się jako kwestie zdrowia kobiet. To sprytny chwyt. Bo ustawia przeciwnika aborcji na pozycji moralnie złej: przeciwnika zdrowia kobiety. W istocie jednak chodzi o coś innego. Jeśli wczytać się w pisma feministek, okazuje się, że aborcja jest jednym z elementów emancypacji kobiet (obok lesbianizmu, pigułki antykoncepcyjnej, in vitro, surogatek etc.). Od czego? Ano, od "opresji" rodziny (nazywanej patriarchalną) i "stereotypowych" ról społecznych, jak role żony i matki. W ich wymarzonym matriarchacie, a to już przecież projekt ściśle polityczny, takich ról ma nie być, bo one ponoć podporządkowują kobiety mężczyznom i na różne sposoby je zniewalają. Wedle niektórych feministek, kobiety wyzwolone będą dopiero wówczas, gdy ludzie będą płodzeni za pośrednictwem maszyn: sztuczne macice będą zapładniane in vitro. Funkcje zaś macierzyńskie przejmie matriarchalne państwo (tak już jest w Szwecji).
Także kwestia ordynacji kobiet ma swoje drugie, polityczne dno. "Powszechne kapłaństwo" to jedynie powierzchnia. Być może chodzi raczej m. in. o performatywne zacieranie różnic między płciami (ksiądz-kobieta dekonstruuje tradycyjny podział funkcji w Kościele, która ma być wedle feministek fundamentem nierówności i zniewolenia). Dla wielu feministek zatracie różnicy płciowej, podobnie jak rozmycie granic rodziny i wymieszanie ról społecznych, jest warunkiem emancypacji, a dalszej kolejności dominacji "kobiecości" (bo chyba nie kobiet), tak jak ją dość stereotypowo rozumieją, w matriarchalnej utopii.
ŚFL zdaje się, mniej lub bardziej świadomie, w tym procesie uczestniczyć.