Jonah napisał(a):Lectio divina rozwinęła się już w czasach patrystycznych. Co prawda, głównie w klasztorach. W średnioweczu rzeczywiście większość chrześcijan nie umiała czytać. Czy tak było w starożytności? Społecznie zbory były zróżnicowane. Jednak nawet ci, którzy nie umieli czytać i nie mieli dostępu do ksiąg, słyszeli czytania biblijne w czasie liturgii, czy podczas objaśniania przez biskupa, więc mogli je później rozważać. To była kultura żywego słowa, ludzie mieli lepszą pamięć, wielu znało na pamięć całe księgi. Lektura więc i rozważanie Biblii nie musi przyjmować postaci lectio divina.
Trudno w ogóle nazwać zdanie się na czytanie przez kogoś na głos lekturą. Owszem, to była kultura żywego słowa. To jest zupełnie inny odbiór treści niż w kulturze słowa pisanego, nie mówiąc o drukowanym i elektronicznym. W kulturze żywego słowa słowo musi wniknąć do wnętrza człowieka, by mieć z nim jakąś trwałą interakcję. Medytacja nad słowem usłyszanym to mus
Niemniej chrześcijanie to lud księgi. I nie mamy innej możliwości komunikacji z Bogiem niż za pośrednictwem Słowa Bożego, które w Biblii się zawiera.
To dość muzułmańskie podejście, zwłaszcza to wykluczenie komunikacji z Bogiem poza Biblią jest bardzo radykalne. Myślę, że jednak większość chrześcijan tego stanowiska nie podziela.
Natomiast o różańcu czy komboskionie przed średniowieczem głucho.
Nic dziwnego, to tylko przedmioty.
Mnisi prawosławni zapożyczyli zresztą ze Wschodu więcej technik jogicznych, np. wpatrywanie się w pępek, wstrzymywanie odechu
To wymagałoby dowodu.
M. Luter zwalczał wszelkiej maści iluministów, którzy twierdzili, że Biblia im niepotrzebna i otrzymują, jak sądzą, bezpośrednie objawienia. Ciekawe, co miałby do powiedzenia o świecących "niewypowiedzianym światłem" hezychastach
Nie sądzę, by sprawiedliwym było wsadzać ich do jednego pudełka z iluministami, choćby dlatego, że pycha która kazałaby któremuś z nich powiedzieć, iż nie potrzebuje Biblii (jak również ojców, braci, sakramentów, Kościoła), zostałaby surowo napiętnowana od razu.