Niestety, postępowanie chrześcijan wobec Żydów na przestrzeni stuleci nie sprzyjało temu, aby odnaleźli Jezusa jako swoją Drogę. Przypomnę choćby "akcje misyjne" królowej Izabeli hiszpańskiej lub - co dla nas luteran jest wyjatkowo bolesne - zachowanie "narodowego" Kościoła Ewangelickiego w III Rzeszy (przeciwko czemu wystąpił ks. D. Bonhoeffer).
Ja chciałam wam opowiedzieć o moim doświadczeniu. Jak wiecie, wychwalam tu na forum "Krąg biblijny" Brandstaettera. Mam kilka takich "książek życia duchowego" - m. in. "Naśladowanie" Bonhoeffera, "Filokalia" i właśnie "Krąg biblijny". Brandstaetter opisuje tam swoją drogę do wiary w Chrystusa. A jednocześnie opisuje głęboką religijność i cześć dla Biblii, która panowała w domu jego dziadków i rodziców - praktykujących Żydów. Czytając te wspomnienia Brandstaettera (to było dawno temu, gdy chodziłam do liceum) - sama zaczęłam częściej sięgać po Biblię, inaczej na nią patrzeć. To był pierwszy krok na drodze, któa skończyła się moją konwersją.
Jeszcze co do postu Vojtasa - oczywiście w pierwszym sensie antychrystem jest każdy, kto nie uznaje Chrystusa. Ale w sensie głębszym (i bardziej niebezpiecznym) antychryst to osoba, która uzurpuje sobie w jakiś sposób prawa nienależne żadnemu człowiekowi, i staje się zdeforomowaną, szatańską wersją zbawiciela. Przy tym najczęściej takie osoby posługują się władzą terroru i siłą polityczną. Dlatego ja określenie "antychryst" rezerwuję raczej dla ludzi pokroju Hitlera, Stalina czy Kim Ir Sena. A Marcin Luter antychrystem nazywał papieża!
(Przy okazji osobom zainteresowanym filozofią polecam "Krótką opowieść o Antychryście" Sołowiowa. Zobaczycie m. in., jak może różnić się filozofia rosyjska od zachodnioeuropejskiej )