To jest mały zbór - metodystyczny, no ale w końcu jesteśmy bratnimi kościołami ewangelickimi, więc nie mam oporów, żeby o tym tutaj pisać
Takich cudów jak dom parafialny, to nie mamy, jedynie małą salkę na piętrze kościoła bez - praktycznie - żadnego zaplecza. Tak jak pisałem - 10-12 osób co tydzień, czasem nawet mniej. Młodzieży praktycznie już żadnej nie ma. Ci, co byli, to albo dorośli i gdzieś wyjechali, albo do kościoła nie przychodzą (nawet dzieci pastora
), jest tylko jedna dziewczynka w wieku konfirmacyjnym - mniej więcej od roku, młoda Ukrainka i to wszystko. Ta grupka, która przychodzi w niedzielę, to są praktycznie od lat te same osoby. Jak pojawi się ktoś nowy, to na jakiś czas i potem "znika" i już nie wraca. Doszło do tego, ze ostatnio przestałem tam przychodzić, tak mnie to wszystko zniechęciło. Wiem, ze to nie jest rozwiązanie, bo chrześcijanin powinien wzrastać w wierze w jakiejś społeczności, samemu raczej trudno. Z księdzem kontakt jakiś mam, czasem rozmawiamy, on zna moja opinię, ale nic to nie zmienia. Sytuacja jest patowa.
Aleksander napisał(a):Przede wszystkim nie nastawiać się na rewolucję w krótkim czasie. Zmiany w krótkim czasie najcześciej powodują zbyt duże napięcie.
Czy jest rada parafialna? Czy jesteś członkiem tej rady? Jeśli nie, to postaraj się do niej wystartować w najbliższe wybory. Zacząć po woli poruszać zagadnienia: godziny biblijnej, być może warto by samemu zaangażować się w szkołę niedzielna dla dzieci. Czasami nie da się zmienić dorosłych ludzi, a dzieci to jest przyszłość. Zaangażować się w tworzenie spotkań dla młodzieży... Może raz na pół roku organizować nieformalne spotkanie w domu parafialnym, na które wszyscy by byli zaproszeni: w naszym zborze mamy raz w roku quiz, kilka razy do roku wspólny obiad i śniadanie Wielkanocne...
Sent from my IN2013 using Tapatalk