przez Jonah » Pt sty 25, 2013 14:14
Kiedyś słyszałem o akcji adwentystów, którzy chodziłi po dworcach i rozdaali kanapki. Okazało się, że bezdomni wcale entuzjastycznie do kanapek się nie odnoszą i woleliby pieniądze. To niestety dość specyficzne środowisko, gdzie ludzie wolą wypicić jakiś alkohol i zapalić papierosa, niż coś zjeść. Właściwie z jedzeniem nie ma wielkiego problemu. Np. koło dworca w Warszawie jest kuchnia, gdzie wydaje się gorące posiłki. Jeździłem przez Warszawę do pracy, więc często bywałem na dworcach. Niewątpliwie, bezdomni robią przygnębiające wrażenie i trudno się z taką ich sytuacją pogodzić. Tak więc pomagać trzeba, ale jak słusznie zwraca uwagę Dredd - roztropnie. Bo parę groszy dane "na odczepnego" bezdomnemu ze sporym prawdopodobieństwem pójdzie "na przelew". Lepiej kupić coś co jedzenia, ale nie każdy chce.
Osobiście, nie uważam filantropii za najlepsze rozwiązanie. Pomoc bowiem wówczas trafia tylko do jednostek i niejako usypia sumienia. Co więcej, filantropia wspiera w ten sposób niesprawiedliwy system społeczny. Trzeba zatem dążyć do takich zmian społecznych, które w miarę możliwości maksymalnie ograniczą skrajne ubóstwo i bezdomność. W pewnym stopniu dobrym przykładem jest tutaj system skandynawski, choć nie idealny, to jednak w miarę skuteczny. Niestety, jest on ostatnio niszczony przez napływ beneficjentów, którzy na nim pasożytują. Rozwiązania systemowe powinny dążyć do zrównoważenia rozwoju społeczno-gospodarczego tak, aby maksymalnie ograniczyć zjawisko bezrobocia oraz umocnić pozycję pracownika na "rynku" pracy.
Coraz poważniejszym problemem jest ubóstwo pracujących, które nota bene podkopuje tzw. protestancki etos pracy. Już bowiem w latach 50-tych ubiegłego wieku podważono przekonanie, że ubogimi mogą być tylko leniwi, zaś pracowitość chroni przez ubóstwem. Pojawił się fenomen ciężko pracujących ubogich, którzy biorą się stąd, że ich uposażenia się niewielkie, pracują na "umowach śmieciowych", a nawet nie dostają wynagrodzenia za pracę. W efekcie pomoc społeczna musi pogać nawet tym, którzy pracują.
Przyznam szczerze, że powyższy tekst Pawłowy bardziej kojarzył mi się zawsze z "pracownikami" z Wall Street niż "zawodowymi" żebrakami. Kto bowiem żyje bardziej na na cudzy koszt? Ten, który dostanie, albo i nie, parę monet, czy ten, który zawłaszcza ogromne pieniądze za pomocą spekulacji finansowo-giełdowych?
Czy należy pomagać bezdomnym "z wyboru"? Myślę, że nikogo nie należy skazywać na śmierć. Nigdy bowiem nie wiadomo, jaka jest osobista historia konkretnego człowieka. Co tak naprawdę doprowadziło go do bezdomności.