Elżbieta napisał(a):Jedna uwaga, nasz Kościół chrzci niemowlęta i nie ma mowy o powtórnym chrzcie w wieku dojrzałym. Uznajemy jeden chrzest w którymkolwiek Kościele by się odbył.
Rzeczywiście "przyjmuje chrzest" zabrzmiało jakby to musiał być chrzest w wieku "świadomym". Zmieniam więc na "został ochrzczony".
Co do "mistyki gejowskiej" pozostanę sceptykiem, mimo znajomości oczywiście książek G. Realego, T. A. Szlezaka, K. Alberta, G. Vlastosa. Mnie to nie przekonuje.
Ciekawe są rozważania Vlastosa, kiedy wskazuje on na różnicę między platońskim erosem,w którym widzi wyraźny komponent egoistyczny, człowiek jest tutaj jedynie środkiem do celu, i chrześcijaską agape, gdzie człowiek jest sam celem miłości. U Platona "miłość" obraca się cały czas w zaklętym kręgu "ja". Warto to zestawić z tym, co pisze Kępiński na temat homoseksualizmu, w którym dostrzega niedojrzałość miłości, która nie jest w stanie wyjść poza siebie w kierunku innego, pozostając w kręgu własnego "ja". Homoseksualista boi się inności, zwraca się ku osobie tej samej płci, bo widzi w niej odbicie siebie samego.
Na tym polega głębokie zranienie, jakie niesie homoseksualizm. Kiedy tacy ludzie przychodzą do Kościoła, to pragną przede wszystkim akceptacji dla siebie, są skoncentrowani na sobie; nie są w stanie wyjść ze swoją miłością ku innym; nie pragną dla miłości (agape - to miłość ofiarna) nic poświęcić - choćby swego grzechu. To tragiczna niedojrzałość miłości. Z tej pułapki może uwolnić człowieka jedynie całkowicie nieegoistyczna, proegzystencjalna miłość Chrystusa.
Oczywiście, grzechowe zranienie i egoistyczne zamknięcie dotyczą nas wszystko o tyle, o ile pozostajemy jeszcze grzesznikami, ale chyba tylko geje chcą na tym budować swoją tożsamość.
Na Sokratesa patrzę jak prosty Ateńczyk, czyli okiem Arystofanesa. Zgadzam się też, akurat w kwestii sokratesowej, z F. Nietzschem i R. Scrutonem. Dla mnie filozofia, poważnie potraktowana, zwłaszcza platonizm, jeśli ją tylko spuścić z łańcucha, ma skłonność do określania się jako konkurencyjna w stosunku do chrześcijaństwa drogą "zbawienia" (trochę o tym pisze P. Hadot). Wewnątrz chrześcijaństwa będzie to wciąż odradzający się duch pelagianizmu i gnozy.
I nie od parady o tym piszę, bo w "ewangelii społecznej", której częścią jest ruch pro-gejowski, widzę właśnie ducha pelagianizmu: to dzięki ludzkim wysiłkom świat może dojść do doskonałości.
Nie na tym zasadza się nieskoczonoa wartość człowieka, że myśli, ale że Chrystus umarł za niego na Krzyżu, odkupił go i zbawił.
Po co mam się wspinać za Platonem do "nieba", skoro Bóg zstępuje do mnie w Eucharystii?
Ps. z rozważania M. Lutra na dzień dzisiejszy (wg "Drogowskazów chrześcijanina"):
"Kiedy Go [Boga] wzywamy, by nas ratował od śmierci, to On najpierw wiedzie nas w jej władzę. Czyni to tylko dlatego, by zawstydzić rozum, który nie chce WIERZYĆ, ale chce WIEDZIEĆ jak, kiedy i gdzie, i w ten sposób robi miejsce dla wiary, by Bóg mógł działać. Dzieła Boże nie są jak dzieła ludzkie, ale zupełnie sprzeczne z rozumem".