Aktywiści gejowscy często uciekają się, jako do chwytu erystycznego, do oskarżenia oponenta o homoseksualizm. Jeśli nie jawny, to przynajmniej (tu odwołują się do psychoanalizy) utajony. W pierwszym przypadku pomagają im wpadki niektórych ludzi politycznie zaangażowanych, jak konserwatywny senator Roy Ashburn, który, choć głosował przeciw prawom homoseksualistów, ujawnił się w końcu jako gej. Cóż, dla polityka program jest narzędziem dla zdobycia władzy; nie musi w to wierzyć. W drugim przypadku nie ma o czym dyskutować - to każdego można oskarżyć o bycie gejem. Jest to tak samo arbitralne jak w przypadku Hitlera czy Goeringa, którzy powiadali: to ja decyduję, kto jest Żydem.
Przypuszczam, że być może to miała być sugestia co do mojego utajonego homoseksualizmu. Cóż, zapytam żony, co o tym sądzi
Podobnie zresztą mógłby bronić się miłośnik spółkowanie ze kotem, czy rajstopami. Może to i racja. Człek wszak kryje w sobie potwora. Każdy jest potencjalnym zabójcą, cudzołożnikiem, złodziejem...
Właściwie zresztą mało mnie obchodzi, czy osoby homoseksualne będą mogły zawierać śluby w USC. Nie widzę tylko aktywnych gejów w Kościele. Tj. nie widzę w świetle Biblii możliwości uznania, że współżycie ludzi tej samej płci nie jest grzechem. I konsekwentnie, jestem przeciw błogosławieniu takim związkom, czy ordynowaniu takich ludzi na pastorów. Bynajmniej jednocześnie nie uważam, iż należy wykluczać osoby homoseksualne, które panują nad swymi skłonnościami, z Kościoła. To oczywiste, ale musiało być dla jasności wyartykułowane.
Gdyby Biblia wyraźnie twierdziła, że stosunki homoseksualne są OK. Nie byłoby dla mnie żadnego problemu: very welcome.
W świecie mogą sobie wedle uznania grzeszyć w dowolnych konfiguracjach. Byle by mi nie zabraniali, pod karą więzienia, uważać tego za grzech. Z czego przecież nie wynikają dla nich żadne konsekwencje: moralne, prawne czy inne (jestem za rozdziałem Kościoła i państwa). Ta opinia nie ma więc żadnego znaczenia. A jednak jest uważana za coś groźnego, jak świadczy przypadek pastora Ake Greena.
Porównanie trędowatego do geja, aczkolwiek częste w środowisku pro-gejowskim, w świetle Ewangelii jest chybione. Dlatego, że trąd jest czymś niezawinionym (Jezus sprzeciwiał się obarczaniu potomków winą przodków); natomiast stosunki homoseksualne traktowane są jako kwestia wyboru. Z tego wynika, że bycie trędowatym nie jest związane z karą i grzechem (co wówczas nie było takie oczywiste), nie poddaje się moralnej ocenie, zaś akt homoseksualny i owszem, co widać w Listach Pawłowych.
Walka z przemocą domową to sprawa dla organów scigania i prawa karnego; wydłużenie urlopów rodzicielskich (nie zapominajmy o tacierzyńskich), to sprawa związków zawodowych - do tego nie trzeba ideologii dążącej do wprowadzenia politycznego matriarchatu. Zresztą większość kwestii, o jakich mowią feministki podpada pod prawa człowieka. Nie trzeba tutaj tworzyć jakichś sztucznych podziałów płciowych. Ale dla feministek "kobieta" (nie chodzi o realną kobietę, ale wytwór wyobraźni ideologicznej) to "coś" lepszego, godnego specjalnego traktowania, nad-człowiek, wcielona bogini.
Dla feministek każdy facet (może za wyjątkiem gejów) to prymitywny zwierzak, który nie marzy o niczym innym jak o biciu i gwałceniu wszystkiego co się rusza, nie tylko żony i dzieci, ale i wszelkiego żywego inwentarza. No, nie może być przecież lepszy od krwiopijcy burżuja czy egoisty kułaka. Najlepiej to facetów zawczasu wykastrować, jak postulowały feministyczne terrorystki z organizacji W.I.T.C.H.
Że A. Kępiński był uznawany za filozofa, wiem. Kiedyś uczestniczyłem w seminarium z filozofii religii, które prowadził B. Wolniewicz. Powiedział on niegdyś ciekawą rzecz. Nie przytoczę dokładnie. Otóż, jeśli brać pod uwagę systemy filozoficzne, to są one niewiele warte, ale czasem zdarza się nawet filozofowi powiedzieć coś mądrego
Nie odrzucam rozumu jako takiego, ale jego absolutystyczne i uniwersalistyczne roszczenia.
Ps. w jakim poważaniu mają geje Boga i religię, można wyczytać np. tutaj:
http://klubkik.blogspot.com/2007/06/mwi ... teraz.html