Kallistos napisał(a):Nawet gdyby wszyscy wierni danego zgromadzenia płacili na swój związek wyznaniowy, powiedzmy, dziesięć procent swoich podatków, to i tak byłoby to za mało. Są do utrzymania, ogrzania, wyremontowania i konserwacji świątynie, kapłani, którzy nie mogą prowadzić lekcji religii w szkołach muszą być opłaceni z czegoś, Kościoły muszą mieć dalszą możliwość prowadzenia działalności dobroczynnej etc. etc. .
No cóż, to trzeba zmniejszyć świątynie, wprowadzić oszczędności. Weźmy taką parafię w Gliwicach. Ma trzy kościoły i jedną kaplicę. W kościołach nie ma tłumu i miejsc jest nadmiar. Jeżeli ktoś nie może się dla Boga zmobilizować i podjechać z jednej dzielnicy do drugiej, to sorry apanaczi. Kiedyś ludzie jeździli dzień wcześniej wozami do kościoła z odległych wsi i nocowali pod tzw. sobótkami czekając na niedzielną mszę.
Więc po co tyle kościołów i rzeczy do utrzymania? A można iść dalej... W Wiśle Czarnym jeden kościół służy luteranom i katolikom. Można łączyć świątynie międzywyznaniowo. Skoro da się katolik-luteranin, to tym bardziej da się luteranin-reformowany czy luteranin-reformowany-metodysta.
Ja wiem, że to jest radykalne, ale zapytam jeszcze raz: Jaki widzisz argument za tym, że by 8 milionów Polaków płaciło na utrzymanie infrastruktury związków wyznaniowych o liczbie 1500 członków, jak w KER czy nawet o takiej liczbie jak KEA.
Kallistos napisał(a):Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny podałem nawet nie z tego powodu, że ja jestem prawosławny, tylko dlatego, że jest to druga pod względem liczby wyznawców wspólnota w tym kraju - jeśli ona, licząc ponad pół miliona wiernych, będzie mieć kłopoty, to co dopiero mniejsze gminy? Nie wspominając o takich Tatarach czy innych muzułmanach polskich, których są naprawdę śladowe ilości...
Apostołów było jeszcze mniej i nie dość, że Funduszu Kościelnego nie mieli, to jeszcze im śmierć groziła z każdej strony.
Vojtas napisał(a):Wildente napisał(a): Każdy powinien płacić na swój związek wyznaniowy. Rzymscy katolicy na KRK, augsburscy ewangelicy na KEA itp.
I płacimy. Mój kościół i inne utrzymują się głównie ze składek wiernych
No i o to chodzi. Więc nie ma co płakać po funduszu kościelnym.
Vojtas napisał(a): Palikot na pytanie że likwidacja funduszu kościelnego zaszkodzi kościołom mniejszościowym odparł - że niech te kościoły zabiegają o pozyskanie nowych wiernych. Kościoły to nie są firmy,które mają zabiegać o klienta
Owszem, nie o to chodzi, ale chłopa rozumiem, że nie jest za tym, żeby większość płaciła na mniejszość tylko dlatego, że ta mniejszość sobie nie radzi finansowo.
Agnes napisał(a):Wildente, wszyscy płacimy na swoje Kościoły. Ale moim zadaniem państwo jest od tego, aby na zasadzie pomocniczości wkraczało w obszary ważne dla swych obywateli.
No owszem, ale obszar związku wyznaniowego o liczebności 1500 osób to nie obszar ważny dla obywateli w świetle całego państwa.
Agnes napisał(a):Tak jak państwo dotuje kulturę - w tym także np. wystawy sztuki nowoczesnej, na które ja akurat nie chodzę. I co - mam protestować w związku z tym dotacjom na kulturę?
Owszem. Momentami naprawdę warto byłoby protestować. Np. ten słynny gość, co dostał 96 tysięcy euro na kupę słonia. Owszem, dotowanie kultury również w wielu miejscach jest do silnego zreformowania.
Agnes napisał(a):Państwo dotuje też naukę - np. uniwersytety. Ostatnio niestety coraz mniej. Jestem pracownikiem naukowym, więc wiem, jak to zaczyna wyglądać. Nauka polska jest zagrożona. Bo uniwersytety to nie fabryki - a tymczasem coraz bardziej dostajemy się pod presję wydajności! Podobnie - jak słusznie powiedział mój przedmówca - Kościoły to nie firmy.
Owszem, ale nauka to co innego niż związek wyznaniowy. Rozwój nauki służy wszystkim. Rozwój kalwinizmu tylko kalwinom, rozwój baptyzmu tylko baptystom. Więc na rozwój baptyzmu powinny iść tylko pieniądze od baptystów. Itp.
Oczywiście po likwidacji dotowania przez państwo związków wyznaniowych należy obniżyć podatki i wtedy więcej pieniędzy zostanie wszystkim nam, żeby je już dobrowolnie oddać wybranym przez nas związkom.
Agnes napisał(a):Między innymi dlatego (jak to juz gdzieś pisałam) jestem przeciwniczką państwa minimalnego oraz zasady leseferyzmu i skrajnie prawicowej doktryny ekonomicznej. Nie wszystkie obszary świata życia są w stanie się samofinansować i spełniać czysto ekonomiczne kryteria wydajności.
Owszem, ale państwo nic nie ,,urodzi'' pieniędzy niż to, co zabierze obywatelom. A będąc pośrednikiem, dla odmiany sporo zjada. Dlatego minimalistyczne państwo (policja, wojsko, podstawowe służby bezpieczeństwa i zdrowia) oznacza więcej kasy w rękach ludzi i niech oni sobie ją rozdają bezpośrednio. Pośrednik zawsze kosztuje.
Struktury państwowe powinny być ograniczone do tego, co wymaga globalnego sterowania i co zapobiegnie temu, że Silny I Bogaty nagle stanie się dyktatorem. Słowem, Państwo to taka spółdzielnia ochroniarska wynajmowana przez ludzi słabych, ale licznych, żeby nie pozwolić ludziom mocnym, a pojedynczym na zniewolenie tamtych słabych. Niestety w tej chwili mamy państwo rozdmuchane do granic absurdu (patrz choćby ostatnie akcje typu ,,wstrząsoterapia jako sposób na omijanie licencji na taksówki'').
Co do nauki, to ostatnio gdzieś był rechot z pracy doktorskiej pt. (z pamięci, więc mogę lekko zmienić) ,,Zmiany w pochwie studentek w okresie sesji egzaminacyjnej''. Dotowanie obecne nauki jest również mocno żenujące.