Przy okazji innego tematu ze zdziwieniem przeczytałem w artykule Grzegorza, że w jego parafii przez 7 miesięcy nie sprawowano Wieczerzy Pańskiej. Czy to był standard w KEA, czy raczej skrajny przypadek? Co o tym sądzicie? Czy świadczy to o rozumieniu Wieczerzy w praktyce jako wyłącznie symbolu, z którego można zrezygnować przy niesprzyjających warunkach? Czy też sytuacja epidemiczna była naprawdę na tyle groźna, żeby to uzasadnić?
Tu w Finlandii przez ponad pół roku panowało narzucone przez władze ograniczenie, że na nabożeństwie może być najwyżej 6 osób + duchowny. Można by pomyśleć, że to w praktyce uniemożliwia odprawianie nabożeństw - ale niekoniecznie. W mojej parafii odprawiano co niedziela najpierw pełne, ponad godzinne nabożeństwo z transmisją online, a potem jedno po drugim skrócone 30-minutówki, z zapisami przez internet. Szybko wymyślono, że druga 6-osobowa grupa może uczestniczyć za pośrednictwem telewizora w piwnicy, a potem przystąpić do Stołu Pańskiego po wyjściu tej pierwszej. Czasem nabożeństwa odprawiano też w sobotę, a ich łączna liczba dochodziła nawet do 10 (wszystkie przez jednego pastora). I co ważne, miejsca zazwyczaj dobrze się zapełniały. Słyszałem, że w tym czasie nawet nowe osoby trafiały do naszego Kościoła, bo tylko tam były nabożeństwa "live". (Choć nie wiem, czy ktoś z nich został.)
To pokazało mi, jakie jest praktyczne znaczenie wiary w realną obecność. Zapewnienie możliwości regularnego przystępowania do sakramentu było dla pastora w czasie pandemii absolutnym priorytetem. Mimo, że władze tego kraju nie rozumiały, że dla wierzącego chrześcijanina uczestnictwo w nabożeństwie i Wieczerzy Pańskiej jest nieodłączną częścią życia, a nie hobby, które można na jakiś czas sobie odpuścić.