Postanowiłem odkopać ten temat, by wypowiedzieć się z pozycji kogoś, kto nawet nie pretenduje do miana kandydata na konwertytę, ale człowieka, który szuka drogi do zrozumienia własnej wiary.
Po raz pierwszy przestąpiłem próg kościoła ewangelickiego wiele lat temu zupełnie nie wiedząc czego mam się spodziewać. Całe nabożeństwo było szokiem, ale pozytywnym. Postawa versus Deum zrobiła na mnie ogromne wrażenie, poczułem się jak co najmniej w czasach ks. dra Lutra. Oczywiście klimat kościoła św. Mateusza i śpiew ks. Michała Kühna też zrobiły swoje
To właśnie liturgia ewangelicka w tym pięknym wydaniu sprawiła, że chociaż moje losy potoczyły się w kierunku ateistycznym, to zawsze, kiedy tylko w mojej głowie pojawiała się myśl o Bogu, myślami wracałem do tego nabożeństwa, a sam luteranizm stał się dla mnie naturalnym synonimem chrześcijaństwa. To dlatego teraz, po latach, swoje poszukiwania zacząłem ponownie w tym samym miejscu - w kościele św. Mateusza. Wielu powie, że liturgia to adiafora, ale jestem przekonany, że to liturgia (oraz nacisk na czytanie Pisma Świętego wraz z ciekawym kazaniem) zasiała we mnie ziarno wiary i chyba tak naprawdę nigdy nie byłem do końca ateistą.
Mogę jeszcze dodać, że dzięki postawie ad orientem o wiele łatwiej jest mi się skupić na modlitwie, czuć, że robię dla siebie coś niezmierne ważnego i owocnego. Wyciszam się, wręcz delektuję tym, co widzę i słyszę. Nabożeństwo ma za zadanie umacniać w wierze i jeśli o mnie chodzi, sprawdza się w tym w 100%.
Wybaczcie za długą i być może nie do końca na temat wypowiedź
Pierwsze kroki na forum