Coraz bardziej widze, ze nauka o niewolnej woli stanowi jakas "wade wrodzona" Reformacji.
Czlowiek wtedy jest juz tylko biernym swiadkiem dramatu miedzy Bogiem a grzechem (diablem). Zbawienie dzieje sie "bez nas"? Ta doktryna nas paralizuje - patrzcie, w odroznieniu od innych protestantow (a nawet katolikow) luteranie nie sa zbyt sklonni do ewangelizacji. Zadowala nas jakis blogi spokoj, propaguje sie "tania laske", czesto jest to wiara w wiare, w dobre samopoczucie, samozadowolenie zbawionych, jakis stoicki fatalizm (predestynacja?).
Jesli chrzest dzieci (ktorego w zasadzie nie kwestionuje) wystarczy, jesli to on daje nam odrodzienie (bez osobistej decyzji), a 90% Polakow jest ochrzczonych (a my uznajemy przeciez chrzest katolicki), to o czym jeszcze mowimy?
Wiem, ze prowokuje, ale naprawde gorszy mnie caly ten triumfalizm luteranski na 500-lecie, bez samokrytyki i bez zastanowienia sie nad wlasnymi bledami. Boli, bo zaslania nam czegos o wiele wazniejszego. Moze i nam przydalaby sie sie jakas re-ewangelizacja?
Owszem, czlowiek nienawrocony nie jest zdolny do niczego, ale odrodzony chrzescijanin przeciez otrzymal Ducha Swietego, ktory nas mobilizuje! Przeciez zbawienie nie konczy sie na usprawiedliwieniu, nie konczy sie na Krzyzu - Jezus zmartwychwstal, siedzi po Prawicy Ojca i zsyla nam Ducha Swietego! O tym za malo w kazaniach, o tym tez za malo w liturgii komunijnej.