Na forum dopiero co trafiłam, z nadzieją odnalezienia odpowiedzi, a więc też aktywnego włączenia się do dyskusji.
Przyjęłam chrzest oraz komunię w Kościele Rzymskokatolickim. Nie praktykowałam od kilkunastu lat, co przełożyło się na oddalenie nie tylko od kościoła, ale także i przede wszystkim od Boga. Od 2008 roku, zainteresowana tematyką paranaukową, trafiłam na jedno z for ezoterycznych, bardzo ospale orientując się, że jest to nic innego jak jedna z wielu sekt new-age'owych w Polsce. Nie przypadły mi do gustu historie, którymi mamiono tam nie tylko mnie, ale także setki innych ludzi (spod których to wyzierała wszechobecna próżność i wyniosłość) oraz szkalowanie, potępianie i przeinaczanie wartości religijnych. Wśród bluźnierców udało mi się jednak spotkać wyjątkowego człowieka - zagorzałego katolika, z którym rozmowy o Bogu uwielbiałam prowadzić długimi godzinami.
To był moment, gdy nie odnajdywałam ani jednego argumentu potwierdzającego istnienie Boga, a ponieważ z natury jestem badaczem, pragnęłam doświadczyć czegoś, co mnie do tegoż przekona bądź definitywnie odwiedzie. Nie mogłam oczywiście liczyć na żadne objawienia, ale wraz z czytaniem Pisma Świętego (do czego ów człowiek mnie zachęcił) zaczęłam kierować prośbę do Boga o pomoc w odnalezieniu/wskazaniu drogi.
Byłam przekonana, że nic takiego się nie stanie, ale zawsze, gdy przechodziłam w pobliżu kościoła, pojawiało się przeświadczenie, że nawet gdyby, to ja wewnętrznie przygotowana na takie życie/spotkanie nie jestem. Istniały sprawy, których w obawie przed konsekwencjami nie rozdrapywałam, a które leżały od lat uśpione, gdzieś w kącie. Coś, co robiłam źle, i od czego ze strachu o własne bezpieczeństwo nie miałam odwagi się uwolnić. To uwolnienie przyszło z zewnątrz. Tak bardzo niespodziewanie, że aż nieprawdopodobne. Nie powiem, by w skutkach było dla mnie przyjemne, ogromnie cierpiałam, ale w całym tym cierpieniu odczuwałam też ulgę. Ulgę, że coś, co mi ciążyło, nareszcie się kończy, i jakiekolwiek przyniesie mi to w przyszłości konsekwencje, muszę znieść je wytrwale, albowiem sama byłam przyczynom takiego stanu rzeczy winna.
Dopiero po dłuższym czasie i otrząśnięciu się z szoku zrozumiałam, że zadra, która tkwiła tak mocno, oddzielając mnie od próby pójścia o krok dalej, została tak naprawdę usunięta. Że została otwarta furtka, której sama popchnąć się nie ośmieliłam, że to jest właśnie to, o co prosiłam tamtych jesienno-zimowych wieczorów, i że teraz nie będzie już może łatwiej, ale na pewno będzie "czyściej". Nie będę czuła się niegodna idąc do kościoła, nie będę obawiała się przeprosić za grzechy, a co najważniejsze - będę potrafiła z czystym sercem obiecać poprawę. Odebrałam to za Jego ingerencję - wiem, że może to brzmieć samolubnie, ale inaczej tego w słowa ubrać nie potrafię. Dopiero to wydarzenie, w całym moim 27-letnim życiu, dało pierwsze solidne podwaliny do wzrastania wiary.
Nie zakończyłam swoich poszukiwań i nie wiem nawet, kiedy ten etap się zakończy (nie chcę się spieszyć, a zanim podejmę decyzję, wszystko pragnę poznać gruntownie). Dużo czytałam o gałęziach chrześcijaństwa i najbliżej mi do protestantyzmu. W głodzie za informacjami dotyczącymi luteranizmu pojawiłam się tutaj na forum. Liczę na konstruktywne rozmowy i wszystkich z tego miejsca ciepło witam.