Trudno mi się odnosić do klasy "przewrażliwionych polskich antyklerykałów" i oceniać ich wypowiedzi. Wolę odnosić się do konkretnych ludzi i konkretnych wydarzeń.
Rozumiem tezę, że skoro harcerstwo kształtuje charakter młodzieży poprzez uznawane przez Amerykanów wartości, a wśród tych wartości znajduje się wiara, to Synod Missouri - zajmujący się sprawami wiary - ma prawo (a wręcz musi) się wypowiedzieć. Rozumiem, ale równocześnie uznaję tę tezę za - delikatnie mówiąc - daleko naciąganą.
Moim zdaniem Synod Missouri nie wypowiada się konkretnie na temat wiary, ale na temat rzeczy prozaicznych, całkowicie przyziemnych, dość luźno związanych z wiarą i doktryną wiary ewangelickiej. Synod nie odnosi się przecież do jakichś prób reinterpretacji postaci Jezusa Chrystusa, kwestionowania prawd biblijnych, kwestionowania nadejścia sądu ostatecznego itp. Synod nie odnosi się nawet do tego, czy członek Synodu Missouri może być homoseksualistą, albo czy chrześcijanin jako taki może być (wolno mu być) homoseksualistą. Synod zajmuje się tym, czy jakiś facet sypiający z drugim facetem może być harcerzem. Tak jak gdyby nie miał nic innego do roboty... Przepraszam, ale nie mogę powstrzymać się od nieco ironicznego uśmiechu
Oczywiście można traktować tego homoseksualistę-harcerza nie jako człowieka, ale jako kwestię stricte natury religijnej. Kwestię wiary. Tylko, że konsekwencją takiego oglądu rzeczywistości jest fakt, że w Polsce kwestią wiary jest nazwisko skreślone na kartce wrzucanej do urny wyborczej. Kwestią wiary jest to, czy pewne czynności wolno wykonywać z żoną przy zapalonej lampce, czy też nie. Kwestią wiary jest to, czy uznaję katastrofę smoleńską za zamach czy wypadek.
Rozumiem, że jeśli Synod Kościoła Luterańskiego w Polsce ogłosi jutro - ni stąd ni zowąd, przez nikogo nie proszony - iż nie zgadza się na przyjmowanie do Związku Harcerstwa Polskiego homoseksualistów, przyjmiecie to ze zrozumieniem i pełnym poparciem?