W Wielki Piątek po swoim nabożeństwie, które głęboko przeżyłem, zaszyłem się w domu. Po pewnym czasie rodzina poprosiła mnie o udział w nabożeństwie w ich kościele w naszej wiosce (krk). Zgodziłem się żeby te święta były spokojne a w częściach z którymi protestantyzm się nie zgadza chciałem pozostać biernym obserwatorem. Z takim nastawieniem wszedłem do świątyni i- o dziwo- nie miałem wiele do zarzucenia.. do czasu. A czas nastał taki, że ksiądz postawił przed ołtarzem krzyż z Jezusem na nim i każdy miał podejść, uklęknąć i pocałować Chrystusa w rany. Podszedłbym gdyby nie to, co się stało potem:
Ludzie zaczęli podchodzić do krzyża a ksiądz rozpoczął mowę o odpuście całkowitym (że przez to go można uzyskać) zaś następnie czytane były pamiętniki św. Faustyny o potrzebie modlitwy za dusze ludzi zmarłych. Całości akompaniowały wzmianki o ofierze składanej przez społeczność parafialną Bogu (chodzi o powtarzanie krwawej ofiary Chrystusa w sposób bezkrwawy).
Krótka refleksja i postanowiłem nie podejść bo nie wiedziałem czy bym w ten sposób nie zgrzeszył przeciwko Bogu (który z jakiegoś powodu umieścił mnie na takiej a nie innej drodze).
W domu teraz kłótnia a rodzice mówią że tego się nie spodziewali i się za mnie wstydzą. Ja mimo tego że zauważyłem zgrzyty pomiędzy moją wiedzą o Bogu a ich wiarą mam pewien niepokój czy uczyniłem dobrze.
Co o tym sądzicie?
PS. Tak, wiem że nie powinienem w ogóle uczestniczyć w tej mszy, lecz chciałem by te święta były spędzone rodzinnie i miło.. jednak przez tą postawę biernego obserwatora wyszło odwrotnie :/