Wczoraj uczestniczyłem w pogrzebie, który był prowadzony przez świeckiego "mistrza ceremonii". Był to pierwszy świecki pogrzeb jaki widziałem w życiu.
Owszem - "mistrz ceremonii" był doskonale przygotowany, wygłosił wspaniałą mowę pogrzebową w której wspominał zmarłego i jego życie, recytował fragmenty wierszy dot. przemijania ludzkiego życia. Słyszałem jak dwie kobiety stojące obok mówiły do siebie : "Jeszcze takiej mowy nie słyszałam. Pięknie". Tak - pogrzeb był piękny (o ile można powiedzieć, że pogrzeb może być piękny).
Jednak coś mnie bardzo uderzyło i przygnębiło. W mowie celebransa było dużo pięknych wierszy, wzruszających słów, ale żadnej nadziei. Mówił o śmierci - jako czymś ostatecznym i całkowicie kończącym życie człowieka, bez ciągu dalszego. Smutek, rozpacz i przygnębienie.
Byłem na wielu pogrzebach chrześcijańskich (generalnie katolickich) prowadzonych przez lepiej lub gorzej przygotowanego księdza, którego kazanie niejednokrotnie pozostawiało wiele do życzenia. Jednakże taki pogrzeb - nawet z beznadziejnym duchownym i kiepskim kazaniem - nie był tak przygnębiający - bowiem tam zawsze jest mowa o nadziei zmartwychwstania i życia wiecznego z Chrystusem. Na pogrzebie świeckim tego już nie było. Tam była tylko śmierć, po której nie ma już nic.
I jeszcze jedna rzecz, która rzuciła mi się w oczy : celebrans był ubrany w czarną togę bardzo przypominającą togę używaną przez naszych księży. Bardzo mnie to zasmuciło. Dlaczego strój liturgiczny ewangelickiego duchownego ma być podobny do stroju świeckiego urzędnika ? Czy wrócimy jeszcze do naszej starej luterańskiej tradycji ?